Na początku sierpnia wraz z Olgą wyruszyliśmy autobusem na wycieczkę do centrum. Wycieczkę dlatego, że podróż w jedną stronę to 1,5h jazdy busem (dobrze, że chociaż bez przesiadek!).
Wbrew pozorom to zdjęcie wcale nie jest robione z poziomu ulicy! |
Wypadł zajął nam cały dzień, ale za to przeszliśmy całe downtown wzdłuż i wszerz, oglądając po drodze wszystko co zaplanowaliśmy, a nawet jeszcze więcej!
Samo centrum downtown jest bardzo schludne, czyste i ekskluzywne. Wieżowce znane z filmów, połączenia między nimi kilkanaście pięter nad ziemią, palmy itp. Turystów zbyt wielu tu nie ma, bo to dzielnica głównie finansowa.
Na poziomie zero można uświadczyć wiele alejek z ławeczkami i fontannami, gdzie można odpocząć podczas lunchu między podpisywaniem milionowych kontraktów.
Na jednym z placów znajdowała się wielka płytka fontanna (o ile można to tak nazwać), po której można boso pospacerować - to naprawdę niewyobrażalna ulga w tym codziennym skwerze.
Nie mogliśmy sobie także odmówić wycieczki do Chinatown, gdzie wszytko było bardzo tanie i nie zawsze tandetne, a napisy w języku angielskim stanowiły zdecydowaną mniejszość.
W tle oczywiście policyjny helikopter, żeby było bardziej filmowo! |
Godziny Szczytu! |
Po Chinatown odwiedziliśmy bardzo tutaj popularny podziemny targ ze świeżymi warzywami i owocami (zaraz przy samych drapaczach chmur!)
Spróbowaliśmy m.in. tak niecodziennych przysmaków jak owoc kaktusa czy papaja :)
Dziewczyny zażerają się owocem kaktusa... |
...a ja elegancko podjadam papaję ;) |
Następnie wylądowaliśmy w ładnym budynku będącym jednocześnie hotelem i centrum handlowym. Weszliśmy z wysokości piątego piętra, udając gości wjechaliśmy dość wysoko (szklane windy jak w Skarbku w Katowicach :D), ale gdy zjechaliśmy z powrotem, wcale nie było tak łatwo się stamtąd wydostać.
W prawym rogu widać miejską bibliotekę w LA (bardzo stary budynek), dobrze ją znają fani gry "L.A. Noire" |
A to dlatego, że owe "centrum handlowe" to jakiś wielki, kilkupiętrowy labirynt, na każdym piętrze i w każdym miejscu wyglądający tak samo :P
Jakby nie patrzeć, nie można architektowi odmówić wyobraźni i konsekwencji w tym projekcie. |
Na koniec (posta, bo wycieczka trwała o wiele dłużej, nie sposób tutaj wszystkiego opisać) postanowiliśmy coś zjeść, a mianowicie "wsysnąć japońszczyznę". Kierunek: dzielnica Little Tokyo. Ta część downtown nie wyróżniała się niczym szczególnym oprócz jednej uliczki żywcem wyjętej z Japonii. Tamże usiedliśmy i u japońskiego kucharza-cwaniaczka (nie używał kasy fiskalnej i wydawał za mało reszty) zamówiliśmy mnóstwo japońskiego żarcia. Z sake włącznie!
Może quessadilla to niezbyt japońska przystawka, ale cała reszta zdecydowanie tak! |
Tego dnia widzieliśmy jeszcze mnóstwo innych rzeczy i mieliśmy wiele przygód, jak na przykład strażak, który podczas akcji tak się nudził, że sam do nas zagadał :)
Pan strażak zrobił nam zdjęcie, a później dał Oldze nawet założyć swój żółty hełm! |
Poniżej jeszcze kilka fotek prezentujący niezwykły klimat Downtown LA, który naprawdę ciężko oddać słowami. Klimat betonowej dżungli, w Polsce znany nam tylko z opowiadań.
~Marcin